Ponieważ mieszkam w pobliżu małego jeziorka, po zachodzie słońca nie za bardzo można wyjść na dwór.
Luftwafe z obozu komarów wylatuje i skutecznie przepędza nas do domu. gdzie mamy moskitiery albo zamknięte okna.
Na wielu stronach można znaleźć sposób, który podpowiada jak zbudować pułapkę na komary z butelki, drożdży i cukru.
Postanowiłem taką zbudować, w nadziei, że choć tysiąc tych cholernych komarów utopi się w niej.
Zgodnie z instrukcją przygotowałem butelkę, zasypałem co trzeba i wystawiłem ją w miejsce, gdzie prawdopodobieństwo spotkania koprucha wynosi 1000000000000%.
Po pierwszej nocy, wynik 0 komarów poległych w pułapce.
Ok, myślę sobie, winko nie zaczęło fermentować, więc damy mu szansę.
Po drugiej nocy jest, w pułapce utopiła się jedna duża mucha i kilka małych.
Dobra myślę sobie, coś zaczyna działać, bo coś już udało się unieszkodliwić.
Ale niestety z każdy kolejnym dniem nadzieja umierała coraz szybciej, a zawartość butelki zaczynała przypominać poranny mocz.
Po kilkunastu dniach mogę się pochwalić kilkoma dużymi i kilkunastoma małymi muchami, które padły ofiarą mojej pułapki.
Ale komara nie znalazłem ani jednego.
Podsumowując, śląskie komary nie piją wina i nie lecą do fermentującego napoju jak ćmy do światła.
Pułapka w moim przypadku nie działa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz